piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział 2.

Pudełko


W końcu zdecydowała się na złość. Ogarnął ją tak niepohamowany gniew, że musiała wyżyć się na kilku kamieniach i paru gałęziach, a wszystko doprawiła paroma niecenzuralnymi słowami. Po paru minutach marszu chodnikiem wzdłuż Santa Maria Street, chodnik zamienił się w posypane żwirem pobocze, a jednopasmowa, osiedlowa droga stała się zwykłym pasem asfaltu przecinającym las na obrzeżach Mayfall. Osiedle, na którym mieszkała, graniczyło z lasem, który piął się przez kilkadziesiąt kilometrów, aż po samą granicę z Kanadą. Parę razy była w tych stronach. Max zabierał ją tutaj i spacerowali między potężnymi, pięknymi, dumnymi daglezjami oraz sekwojami i przedzierali się przez wielkie paprocie. Teraz te wspomnienia były dla niej zbyt odległe. Czuła, że jej dni w Liceum Stanowym Greogre’a Welta właśnie dobiegły końca.
Jeszcze raz upewniła się, że jej telefon jest wyłączony. Uciekając ojcu sprzed nosa, zapuszczając się w te dzikie tereny i wyłączając komórkę narażała się na prawdziwą wojnę po powrocie do domu. Rodzice wcale nie musieli wyrażać swojego niezadowolenia z jej zachowania – po ich oczach widziała, że nie takiego dziecka oczekiwali. Była długo wyczekiwaną dziewczynką. Jej matka musiała zmierzyć się z wieloma problemami zdrowotnymi przed zajściem w ciążę, a kiedy już okazało się, że spodziewają się dziecka, jej ciąża była zagrożona. Przyjście na świat Heather było cudem i inaczej nie można było tego nazwać. Ona nie miała prawa się urodzić, a jednak tutaj była.
Jej mama często załamywała ręce, słysząc o kolejnych naganach i zawieszeniach. Raz, całkiem przypadkiem podsłuchała, jak w pokoju cicho rozmawiała z ojcem i mówiła „Henry, to… chyba jakaś pomyłka. To naprawdę nasza Heather, dziecko cudu, dziecko Boga i nasze szczęście? Bo jeżeli to szczęście nas dobija, to… co to za radość?”. Heather widziała oczami przeszłości, jak w jej oczach zalśniły łzy i pobiegła po schodach do swojego pokoju. Jej rodzice musieli usłyszeć energiczny tupot stóp szesnastolatki, bo po chwili do jej pokoju zajrzała mama i cicho zapytała „Heather, śpisz?”, a ona nic nie odpowiedziała. Udawała, że tak, chociaż naprawdę powstrzymywała kolejne łzy przed popłynięciem po policzkach. Potem mama pochyliła się nad nią, chcąc pocałować ją w policzek. Heather zesztywniała. Bała się, że mama odkryje, iż płakała. Na szczęście ona pocałowała ją w skroń. I wyszła.
Oczywiście, że starała się zmienić. Często obiecywała sobie poprawę, ale kiedy świat znów niemiłosiernie jej dokuczał, uciekała się do dowcipów. Po śmierci babci – jedynej przyjaciółki – wykręciła dowcip, dzięki któremu zabłysnęła w szkole. Siedząc później w gabinecie dyrektora zastanawiała się, czy babcia, której zadedykowała dowcip, śmiała się, czy też – tak jak mama – załamywała ręce i prosiła Boga o rozum dla wnuczki.
Jakiś rozpędzony samochód przejechał obok niej, wprawiając w ruch jej spódnicę. Była już trzecia popołudniu i niebo zaczynało szarzeć. Między drzewami panował już mrok. Jeśli zaraz nie zawróci, w drodze powrotnej dopadną ją grudniowe ciemności. Wtedy rodzice już naprawdę się wkurzą.
Zatrzymała się i wykonała obród, ale nagle coś po drugiej stronie ulicy przykuło jej uwagę.
Dom.
Z Maksem nigdy nie zaszła tak daleko tą podziurawioną drogą bez pasów, dookoła zamkniętą przez las. Zdziwiła się, kiedy na takim mrocznym pustkowiu ujrzała stary dom. Sądząc do architekturze musiał liczyć sobie około stu lat, może więcej. Szary tynk, gdzieniegdzie poobijane filary podtrzymujące dach nad potężnymi drzwiami, szerokie schody z ogromnymi, kamiennymi poręczami i okna w drewnianych ramach potęgowały poczucie pustki, samotności i zapomnienia.
Zaczęła się bać. Ciemność zapadała coraz szybciej, a ona stała sama na drodze między drzewami, naprzeciwko starego, przerażającego domu. Szybko wyjęła telefon, włączyła go, wpisała kod pin i wybrała numery taty. Odebrał po pierwszy sygnale.
- Heather! Gdzie ty jesteś?!
Tego mogła się spodziewać. Przełknęła ślinę i rozglądnęła się na boki, żeby lepiej określić aktualne miejsce pobytu.
- Na… na drodze za naszym osiedlem.
Chwila okropnej ciszy.
- Na jakiej drodze?
- No za osiedlem. Jak… jak wyjeżdżasz z osiedla w stronę granicy… Wiesz… - wzięła głęboki oddech. – Przejeżdżasz tablicę z napisem „Mayfall” i droga zamienia się w dziurawą asfaltówkę bez chodników. Prowadzi przez las…
- Rany boskie, dziecko! Gdzieś ty polazła?!
- Nieważne! – wściekła się. – Przyjedziesz po mnie czy mam wracać sama?
W tle usłyszała głos matki, która zapytała „Gdzie ona jest?”, ale zaraz po tym umilkła.
- Stój tam gdzie jesteś teraz i trzymaj telefon w ręce. Będziemy w kontakcie.
Po tych słowach w słuchawce rozległ się dźwięk przerwanego połączenia. Heather schowała telefon do kieszeni kurtki. Jeszcze raz rozejrzała się po szarej okolicy i ze smutkiem stwierdziła, że wpakowała się w największe gówno od czasu rozpoczęcia nauki w liceum. Jej świadectwo wcale nie będzie piękne, tak jak obiecała rodzicom na początku roku.
Gdyby tylko rodzice poświęcali jej trochę uwagi, nie byłaby teraz tym, kim była. Zdała sobie sprawę z tego, że zwalanie winy na drugą osobę jest najłatwiejszym sposobem odciążenia sumienia, ale taka była prawda. Podczas gdy ona potrzebowała rozmowy z rodzicami, ich nie było. Ojciec wolał siedzieć w biurze do późnych wieczornych godzin pod pretekstem układania sobie planu pracy z cyklu „Co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj”, a matka próbowała utrzymać posadę w szkole podstawowej, wymyślając nowe zajęcia dla dzieci i kółka. Chociaż Sue już nie pracowała w podstawówce, Heather wciąż miała uraz do dyrektorki szkoły za wykorzystywanie jej matki do przyciągnięcia uczniów. Koniec końców szkoła została zamknięta.
Była z nią tylko babcia. Heather miała wrażenie, że tylko dzięki niej ciągle żyła. Miała problemy z koleżankami w szkole, nikt jej nie lubił, nikt nie chciał z nią siedzieć w ławce i tylko za namową babci odezwała się do Clary, która natychmiast polubiła Heather. Później ich paczka poszerzyła się o Alyss, aż pod koniec gimnazjum dołączyła Pheobe. Pheobe przeprowadziła się do Mayfall w drugim semestrze i uznała, że Clara, Alyss oraz Heather są tymi najpopularniejszymi. Jakże się myliła… Mimo wszystko postanowiła trzymać się z nimi dalej, chociaż często kłóciła się z Heather.
Las stawał się coraz ciemniejszy. Po chwili z obciążonego chmurami nieba poszybowały w dół pierwsze płatki śniegu. Zrezygnowana, zmarznięta, zdenerwowana i przestraszona Heather chcąc nie chcąc ruszyła w stronę opuszczonego domu, żeby schować się pod wielkim dachem ganku. Stanęła pod nim i czekała.
Jej komórka zapiszczała, powiadamiając ją o nowych wiadomościach. Max próbował skontaktować się z nią aż trzynaście razy, ale ojciec i matka byli lepsi, bo łącznie dobijali się do Heather trzydzieści jeden razy. Prychnęła pod nosem. Zapomnieli, że mają córkę, a córka ta sprawia ogromne problemy. W końcu przypomnieli sobie, że ona wciąż istnieje. Odpisała szybko Maksowi, że wszystko w porządku i wyczyściła listę połączeń.
Lekki powiew wiatru sprawił, że coś koło drzwi zaszeleściło. Heather wzdrygnęła się i obejrzała za siebie. Faktycznie – przy wielkich drzwiach leżała siatka z czymś, co nie pozwalało jej wzbić się w powietrze. Poświeciła w to miejsce ekranem telefonu i z zaskoczeniem stwierdziła, że „tym czymś” jest kartonowe pudełko po butach, najprawdopodobniej, sądząc po rozmiarach, musiało być po kozakach. Przez chwilę zastanawiała się, czy zaglądać do środka. A co, jeśli okaże się, że w środku są same robaki? A jeśli znajdzie tam poćwiartowane zwłoki? Może to pułapka? Stała sama pod dachem opuszczonego domu, gdzieś w połowie drogi do granicy z Kanadą, w ciemnościach… W końcu stwierdziła, że jest totalną kretynką, a ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem.
Uchyliwszy wieczko zobaczyła, że w środku są listy. To odkrycie mocno ją zaskoczyło. Co jak co, ale na pewno nie spodziewała się listów. Kto w tych czasach pisze listy? Kto zostawia je w kartonowym pudełku w siatce na zewnątrz?
Wyciągnęła jeden. Na kopercie nie było adresu nadawcy i adresata, ale widniało tylko imię i numer w kółeczku – Marlene Hoverlain, 8. Przytrzymując telefon jedną ręką, wyciągnęła kartkę z koperty, rozwinęła ją i zaczęła czytać, mrużąc oczy w świetle ekranu.

„Pamiętam ten dzień, kiedy szef przytrzymał mnie dłużej w pracy.
Obiecałem, że przyjadę do Ciebie w piątek jedynym autobusem, który wtedy kursował między Conengarden a Mayfall. Odjeżdżał o 19.37, a ja dobiegłem na przystanek o 19.41, wciąż w roboczych ubraniach, wysmarowany farbą i śmierdzący olejem. Pan Witson nic sobie z tego nie zrobił. Nie pozwolił mi nawet zadzwonić do Ciebie z jego telefonu. Biedny jak mysz kościelna nie miałem pieniędzy, żeby zatelefonować od kogoś. A Ty nie wiedziałaś, co się ze mną działo.
Następny autobus odjeżdżał dopiero w poniedziałek rano.
Powiedziałem Witsonowi, że ktoś z mojej rodziny poważnie się rozchorował i prędko muszę znaleźć się w domu. Dał mi wolne, a ja wtedy, w ten poniedziałkowy ranek o 7.13, jechałem do Ciebie.
I zastałem Cię siedzącą na huśtawce, cerującą potargany rąbek jednej z kilku Twoich ulubionych spódnic. Byłaś zamyślona, tak cudownie zamyślona, i nie chciałem przeszkadzać Ci w pracy. Tak pięknie wyglądałaś w sukience w odcieniu butelkowej zieleni z włosami skręconymi w loki i opadającymi na ramiona… Chyba wtedy zrozumiałem, że się w Tobie zakochałem. A potem Ty podniosłaś wzrok, spojrzałaś na mnie i powiedziałaś <Wiedziałam, że mnie nie zostawiłeś>. I przepadłem.”

Heather czuła się strasznie, czytając czyjeś osobiste, intymne zapiski, ale tak bardzo podobał się jej sposób, w jaki wyrażał się ten mężczyzna o swojej kobiecie, że chciała czytać dalej. Zastanawiała się, czy Max też tak o niej myślał. Może miał w swoim życiu taki moment, w którym zachwycał się jej urodą, stylem pisania, rozmarzonym spojrzeniem… Nagle zatęskniła za nim. Była wielką szczęściarą, trafiając na kogoś takiego jak Max i zamiast dbać o ich uczucie, potraktowała go jak krótki rozdział w jej życiu.
Rozmyślania i czytanie listu przerwał dzwonek telefonu.
- Halo?
- Widzisz gdzieś światła samochodu? – zapytał jej ojciec.
Heather wyprostowała się i wyciągnęła szyję. Między drzewami faktycznie ujrzała żółte światło reflektorów. Zauważyła, że śnieg zaczął mocniej sypać.
- Tak, widzę. Podjedź jeszcze kilka metrów. Po lewej stronie będzie stary dom.
Srebrny jeep zatrzymał się bezpośrednio przed chodnikiem prowadzącym do drzwi domu. Heather wcisnęła list i kopertę do pudełka i już miała odejść, kiedy nagle zawróciła, chwyciła siatkę i dopiero wtedy pobiegła w stronę samochodu ojca.


* * *

- Powtarzam wam kolejny raz: to nie ja stałam za zorganizowaniem tej akcji!
Susanne siedziała za sofie, podpierając dłońmi głowę, a Henry stał za oparciem tej samej sofy i masażem próbował rozluźnić spięte ramiona żony. Heather czuła się podle. Znów doprowadziła matkę do płaczu, a ojca do złości. Znów pokazała, że jest egoistką i rozpieszczoną córeczką bogatych rodziców, ale musiała obronić swoje imię, tym bardziej, że mówiła prawdę – po raz pierwszy od rozpoczęcia zabawy z dowcipami szkolnymi.
- Nie mieści mi się to w głowie – powiedziała cicho Sue. Następnie podniosła głowę i surowym wzrokiem spojrzała na córkę. – Heather, jak można doprowadzić trzy dziewczyny do paniki, w tym jedną aż do omdlenia? Co one ci zrobiły?
Heather opadły ręce.
- Wy mnie w ogóle nie słuchacie!
- I jeszcze uciekłaś spod szkoły – dorzucił swoje ojciec. – Zachowałaś się nieodpowiedzialnie, zupełnie jak tchórz. Nawet nie wiedziałem, co powiedzieć zdziwionemu Maksowi, już nie mówiąc o tym, co nasłuchałem się u dyrektora.
- Boże – jęknęła Susanne.
- Pan Jordan powiedział, że to ostatni raz, kiedy nie wezwał policji. Udało mu się też odwieść panią Broocks od zamiaru złożenia skargi na ciebie. Na szczęście Miley już wyszła ze szpitala. A ty, koleżanko, masz długą listę obowiązków do końca semestru.
Ojciec sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów i wyciągnął z niej złożoną kilka razy kartkę. Matka z przerażeniem obserwowała, jak rozwija ją do normalnego formatu A5. Susanne wyglądała naprawdę źle. Nie dość, że miała ciężki dzień w pracy, to jeszcze musiała wysłuchiwać oskarżeń skierowanych w córkę, która znów ich zawiodła.
Heather wolno opadła na fotel i czekała, aż ojciec przeczyta jej wyrok.
- Na początek, publiczne przeprosiny – zaczął. – Pan Jordan powiedział, że możesz je wydrukować, ale muszą być powieszone w gablocie przed wejściem. Następnie… do końca roku szkolnego tracisz wszystkie uczniowskie przywileje, czyli jedno nieprzygotowanie z każdego przedmiotu. W najbliższy weekend jest organizowany świąteczno-noworoczny, towarzyski mecz koszykówki, w związku z tym będziesz zajmować się sprzedawaniem jedzenia w szkolnym sklepiku, w każdy wtorek i czwartek zostajesz po lekcjach, żeby pomóc woźnym w sprzątaniu korytarzy, aż w końcu… co poniedziałek pomagasz młodszym uczniom w matematyce na dodatkowych zajęciach.
Usłyszała, jak matka pociąga nosem. Super, była załatwiona do końca semestru. Zamiast kończyć lekcje normalnie i spędzać czas tak, jak chce, będzie musiała bawić się w sprzątaczkę, nauczycielkę i durnego lokaja w sklepiku szkolnym. W myślach przeklęła swoje „koleżanki”, które na pewno nie poniosą żadnej odpowiedzialności za współudział w zabawie. Współudział? One same to zrobiły! Heather rzuciła ten pomysł wieki temu, a one wykorzystały go i wmówiły wszystkim, że to ona za tym stoi. Jeszcze to wycofanie skargi na nią i publiczne przeprosiny… Świetnie.
- Chcę zmienić szkołę – powiedziała. – Myślałam nad tym. Będę dojeżdżać do Conengarden.
Ojciec parsknął śmiechem, a matka spojrzała na nią jak na kosmitę.
- Słyszysz, co wygadujesz? – zapytała. – Gdzie przyjmą cię z takimi ocenami i zachowaniem?
- Nie będziesz bawiła się w tchórza i zwiewała gdzie pieprz rośnie, kiedy nawalisz, Heather – głos ojca był stanowczy. – Zostało pół roku nauki i nikt nie będzie przepisywał cię do żadnej innej szkoły. Naważyłaś sobie piwa, to teraz będziesz musiała je wypić.
- Macie gdzieś moje słowa! – uniosła się. – Przecież mówiłam wam, że to. Nie. Moja. Wina!
- Nie podnoś głosu! – wściekła się Susanne.
- Dziwne, że wszyscy jednogłośnie mówią, że to ty zrobiłaś, Heather – dodał ojciec.
- Oglądnijcie nagranie z monitoringu!
Henry westchnął.
- W szatni dziewcząt nie ma monitoringu. Po prostu przyznaj się do winy i zmierz się z odpowiedzialnością za idiotyczne zabawy.
To był koniec dyskusji. Ojciec wyszedł z salonu i udał się do kuchni, a matka, zanim ruszyła za nim, popatrzyła na Heather z ogromnym wyrzutem. Dziewczyna poczuła się strasznie.
- Nigdy nie spodziewałam się po tobie czegoś takiego.
To powiedziawszy, minęła Heather i zniknęła w korytarzu.

* * *

Leżąc wieczorem pod ciepłą kołdrą w swoim łóżku zastanawiała się, czy ucieczka byłaby dobrym rozwiązaniem. Znała ludzi w całym Maine, u których mogłaby zatrzymać się na kilka dni. Zaraz potem stwierdziła, że to byłaby kolejna najgorsza decyzja w jej życiu. Jak to jej ojciec powiedział, nie mogła być tchórzem. Doszła do wniosku, że przez całe życie była właśnie nim – pieprzonym, cholernym tchórzem, który zawsze zwiewa z miejsca zbrodni. Teraz zachowywała się nie lepiej.
Odkąd znalazła się w domu nie sprawdziła ani Facebooka, ani telefonu, poczty, czy też Twittera. Rozmowa z rodzicami wykończyła ją i sprawiła, że zaczęła na poważnie zastanawiać się nad swoim idiotycznym zachowaniem.
W końcu sięgnęła po telefon i odblokowała klawiaturę. Wiedziona wyrzutami sumienia wybrała numer Maksa i wystukała krótką wiadomość:

„Przepraszam. Przepraszam za wszystko”.

Po kliknięciu ikonki z kopertą nie wiedziała, czy powinna czuć się z tym lepiej. Znów zachowywała się jak tchórz, bo zamiast przeprosić go twarzą w twarz, pisała mu SMSa. Zachowanie godne tchórza nad tchórzami, jej ociec byłby dumny!
Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Telefon zawibrował, a na ekranie pojawiło się powiadomienie.

„Heather, już cię nie rozumiem.”

To był dla niej cios. Równie dobrze mógłby napisać „Heather, to koniec”.